Przykład 3

A oto inny świat. Zakład dla dziewczynek. Ekskluzywny, elitarny zakład na wsi. Dzieci z rodzin ziemiańskich. Hrabianki, a nawet księżniczki. Nazwiska historyczne, znane z książek, poezji, i dzieł sztuki. Dziewczynki, jak wszystkie dzieci, obdarzone zaletami i wadami, niekiedy dość trudne.
Oto Dorota, 13-1etnia dziewczynka, przybyła do tutejszego Zakładu po "wyrzuceniu" jej z dwóch innych zakładów zakonnych (zakład ten był również pod opieką zakonnic, pochodzących z arystokratycznych rodów). W naszym zakładzie Dorota uchodziła za "nieznośny typ", który trzeba ująć krótko, ostro i bezwzględnie. "Inaczej ona zawojuje panią. Mamy z nią wiele kłopotu, ale liczymy na pani intuicję wychowawczą" - mówiła matka-mistrzyni, gdy rozpoczynałam pracę w marcu 1934 r.
Dorota miała już ustaloną renomę, zarówno u nauczycielek, jak i matek oraz sióstr (z niższego chóru), koleżanek, a nawet Bogu ducha winnych matek-staruszek. "Czy pani wie, co ona zrobiła? - referowała sprawę Doroty nauczycielka - narysowała na tablicy karykaturę jednej z matek, gdy z odrzuconym welonem, z przytrzymywaniem i unoszeniem habitu «lekko wzwyż» końcami palców, składa piękny rewerans" (jak przystało na byłą damę dworu cesarza Franciszka Józefa). Przez salę tę miały właśnie przejść wszystkie klasy. Szał ogarnął karne i ciche zwykle szeregi (dzieci szły po medytacji) powodując kaskadę niekończącego się śmiechu, udzielającego się w sposób zaraźliwy dalszym zastępom. Tego samego dnia Dorota przeprosiła matkę-staruszkę i obiecała, że już więcej tego nie zrobi.
Nazajutrz wymyśliła coś nowego. Oto uczennica klasy VI, Lula zajadała cukier lodowaty z paczki, którą otrzymała od rodziców. Ponieważ odmówiła podzielenia się przysmakiem, Dorota zaczęła pięściami bębnić po plecach Luli. A gdy ta, uciekając przed "takimi żartami", oddaliła się od grupy dzieci (było to w czasie przerwy lekcyjnej w parku klasztornym, Dorota zarzuciła Luli na .głowę jej własny fartuszek, owinęła szelkami i tak opatuloną pchnęła w wysoką trawę, po czym wyjęła z kieszeni fartuszka Luli cukier lodowaty i wróciła spokojnie do klasy. Luli nie było przez całą godzinę. Szukano jej wszędzie. Wreszcie odnaleziono kaszlące i od braku powietrza na wpół uduszone dziecko. Zapłakana dziewczynka nie umiała w swym niedołęstwie zdjąć z głowy fartuszka, który można było łatwo rozwiązać, gdyby dziewczynka spróbowała wyswobodzić się z niego. (Lula znana była w całym pensjonacie ze swojej niezaradności.)
Za to przewinienie wyznaczono Dorocie kilka kar:
1) odsunięto ją od wspólnego stołu w refektarzu dziewczynek i polecono jadać w ciągu tygodnia obiady ze służbą, w tzw. "weselce" - to jest zmywalni naczyń;
2) Dorocie nie wolno było bawić się w czasie rekreacji;
wyznaczono jej karne spacery po alei parku w towarzystwie nauczycielki dyżurnej, aby zażyć ruchu, ale zabroniono prowadzić rozmowy.
Ponieważ wyznaczono mnie do tego spaceru, stoczyłam z matką-mistrzynią małą walkę słowną na temat kar stosowanych w klasztorze i ich wychowawczego znaczenia.
"Na spacer pójdę, ale pod warunkiem, że będzie nam wolno swobodnie rozmawiać". Matka zgodziła się i wtedy właśnie w czasie tej rozmowy odkryłam trudności Doroty. "Dlaczego ciągle wojujesz, potem przepraszasz i znowu to samo!" - zaczęłam. Dorota przerwała mi natychmiast. ,,0, przepraszam. Nigdy się nie powtarzam, bo to byłoby nudne, a ja przecież z nudów to wszystko robię. W klasztorze wszystko jest tak śmiertelnie nudne i pani też ..." - dodała po chwili wahania. "Tylko ja panią rozumiem, bo pani może tęskni za swoimi. Ja również tęsknię, najwięcej za swoim ślicznym Reksiem. Pani wie, to mój piesek. Strasznie go kocham". Nie byłam pewna, jak zawsze z Dorotą, czy moja rozmówczyni chciała mnie dotknąć, czy mówiła szczerze. U Doroty obydwie ewentualności były możliwe.
Nie zareagowałam, starając się zorientować w tym, co opowiada. Dorota rozgadała się na dobre. W klasztorze wszystko jest nudne. Wszyscy tacy niemrawi, a najgorsze to właśnie te prymuski: Tosia i Anna. Stale mają na ustach "Tak, matko; Dobrze, matko; Już idę, matko". A matki się cieszą, że one pójdą prościutko do nieba. Tu Dorota zatrzymała się' i obrzuciwszy mnie krytycznym wzrokiem, zapytała znienacka: "Czy pani chciałaby iść da nieba, ba ja za nic w świecie! Przecież te aniołki z powłóczystymi minami i złożonymi rękami ciągle się modlą i chodzą jak w precesji. Pawiem pani szczerze, że wolę piekło. Czy pani widziała obrazki z diabłami albo na scenie? Oni są wspaniali. Nigdy nie nudni, zgrabni, mają różki i ogony. Skaczą i psocą. Ach, to rozumiem. W żadne widły i smoły ani ogień wieczny nie wierzę. Jakby się tak naprawdę smażyli, to nie byliby tacy weseli. Pa aniołkach zaraz widać, że im smutno i nudna w niebie". Patrzyłam na Dorotkę ze zdumieniem: Więc takie jest tło jej postępowania, tu tkwi źródło skrajnego przerzucania się z jednej ostateczności w drugą; to przystępuje codziennie do Komunii Świętej - to dokucza bezlitośnie matkom-staruszkom. Wznosi się do subtelności myślowej i moralnej w analizie wiersza lub trudnej czytanki na lekcjach, ale też traktuje koleżankę bardziej niż brutalnie. Dorota była w rozterce.
12-letnia dziewczynka o bystrej inteligencji pragnęła znaleźć oparcie, dostateczny powód, który uzasadniałby konieczność podjęcia wysiłku w dążeniu do tego, co dobre i uzbrajał do walki z tym, co złe, a na rozdrożu tym była sama.
Lecz cóż odpowiedzieć dziecku trudnemu, które tak gwałtownie odsłania przede mną swoje życie wewnętrzne: brak współczucia dla cierpienia innych, brak zrozumienia i zupełną obojętność dla spraw społecznych, zagadnień dotyczących przyczyn zła i jego rozmiarów, możliwości podejmowania wysiłków w pracy nad osiągnięciem dobra dla wszystkich ludzi.
Wychowanie domowe ograniczało się bowiem w przypadku Doroty do podawania wskazówek i wyrabiania przyzwyczajeń dotyczących kultury życia codziennego oraz form towarzyskich. W czasie pobytu na wsi korzystając z rozrywek, jakich dostarczał dwór ziemiański w czasie wakacji, nie myślała o sprawach wieczności "szczęśliwej w niebie" czy "potępieńczej w piekle". Natomiast, gdy w klasztorze patrzyła codziennie na długie szeregi zakonnic, nauczycielek i swoich koleżanek, idących z nią razem w procesjonalnym pochodzie do kaplicy, gdy w czasie codziennych 15-minutowych (rano i wieczór) medytacji słyszała o sprawach nowych, a dziwnie niezharmonizowanych z jej dotychczasowymi pojęciami, stawała na rozdrożu, gubiła się w chaosie, nie potrafiła ocenić, co dobre, a co złe. Jej bystra inteligencja dostrzegała sztuczne oderwanie praktyk religijnych od życia, sztuczne zaprzeczenie radości życia. Budziły się wątpliwości: a ich źródłem były rozbieżności natury etycznej, np. stosunek Chrystusa do ludzi biednych i poniżonych a stosowana w zakładzie kara: "Za ordynarne zachowanie zjesz dziś obiad ze służbą"; "Coście uczynili jednemu z tych maluczkich, mnieście uczynili" - przytaczano na lekcjach religii słowa Chrystusa, a koleżanki Doroty i ona sama wrzucały resztki ze swych paczek otrzymanych z domu do specjalnego kosza, z którego potem wybierano "co lepsze słodycze" dla dzieci "biednych rodzin", którymi opiekowała się każda klasa. Myśl w zasadzie dobra, ale jej realizacja wypaczała całkowicie zasady wychowawcze, społeczne i założenia etyczne.
Pod koniec rozmowy nawiązałam do umiłowanej przez dziewczynkę lektury. Zapytałam, jakie książki najbardziej lubi, jakie czytała ostatnio. I tu również zadziwiała ciekawa rozmaitość:
Dziewczynka czytała prawie wszystkie książki o psach, np. Reksio i Pucek, północne powieści Curwooda, Biały Kieł Londona: a równocześnie Anielkę Prusa, książki Sienkiewicza, Żeromskiego, Nędzników W. Hugo i Dziady Mickiewicza. Zatrzymałam się przy tej ostatniej pozycji. Przypomniałam Dorocie słowa poety: "Kto ziemi nie dotknął ni razu, ten nigdy nie może być w niebie". Analizując fragment utworu, w którym odnajdujemy powyższe słowa, przekonałam dziewczynkę, że tylko dzięki sprawom ziemskim, starając się dogłębnie zrozumieć życie, silnie przeżywając wszystko, co ludzkie, możemy poznać niebo i piekło niezależnie od tego, czy będziemy je pojmowali jako wyraz ludzkiej tęsknoty za krainą szczęścia osiągalną na ziemi czy też w raju.
Faktem nie budzącym wątpliwości jest, że nie można osiągnąć nieba, jeżeli nie realizujemy go już tu na ziemi, na codzień i w każdej chwili, przede wszystkim zaś we własnej duszy, a następnie wokoło siebie: w środowisku i w najbliższym otoczeniu. Wskazówkami postępowania i drogowskazami są wspaniale przykłady czynów i myśli ludzi najlepszych w narodzie i świecie. Również wskazania wiary, i to w stopniu o wiele wyższym, nakazują takie właśnie postępowanie (przez ziemię do nieba), lecz wychowawcy często o tym zapominają, a może nie rozumieją prawdy zawartej w słowach Mickiewicza. Każdy osiągnie wieczność i pozostanie w krainie, do której przez całe życie dążył. A teraz pomyśl: w której krainie spotkałbyś bohaterów znanych ci książek. Gdzie znaleźliby się twoi przyjaciele zwierząt, ci, co przemawiają do nich z twarzą przytulaną do ich kudłatych uszek, patrzący przejmująco w ich piękne, wierne oczy. W którym królestwie serce Anielki nie ściskałoby się boleśnie i niebezpiecznie na myśl o ciężkich dłoniach ojca Magdy uzbrojonych w złowrogie dla tamtego dziecka chłopskiego narzędzie kary - gruby skórzany pas. W którym z tych dwu światów - nieba czy piekła - ożyłoby wierne psie serce i otworzyłyby się jeszcze gasnące na rękach Anielki wierne psie oczy tak bardzo umęczonego w swej wędrówce do ukochanej pani Karuska. Gdzie może otrzymać swoje skrzypki mały Janka Muzykant i gdzie nacieszy się do syta pięknem kwietnych łąk, szumiących lasów i falujących zbóż dziecko z piwnicznej izby. W jakiej z tych dwu krain dokończy swą figlarną piosenkę dzielny Gavroche (W. Hugo), któremu bezlitosna kula przerwała i piosenkę, i bohaterską pracę zbierania kul na płonącej barykadzie Paryża. A teraz pomyśl także, w którym królestwie znajdą się ciemięzcy zwierząt. Ci uzbrojeni w strzelby okrutnicy, okładający drągiem psa szarpiącego się bezsilnie na łańcuchu. Ci skradający się w ciemnościach nocy z narzędziem morderstwa do namiotu, w którym za dnia byli gościnnie przyjmowani.
I pomyśl dalej jeszcze, w którym z tych światów wyrażono by aprobatę dla twego postępku z Lulą, a w którym wywołałby on smutek i żal.
Dorota spojrzała na mnie prosząco tym swoim dziecinnym rozbrajającym spojrzeniem, które miewała zawsze, gdy zrzucała bezwiednie maskę wewnętrznego buntu, przejawiającego się w jej wyrazie twarzy na codzień jako chłodna obojętność, a nawet cynizm.
Wiedziałam, że zbędna jest dalsza analiza. Dziewczynka całym swym gorącym i szlachetnym sercem należała do krainy dobra - do nieba. "Na czym byłaś w teatrze w czasie ostatniego pobytu w Warszawie?" - zmieniłam temat nawiązując do sprawy będącej źródłem naszych wspólnych zainteresowań i emocji. Dorota bowiem ubóstwiała teatr i ja również byłam wielką zwolenniczką ówczesnej sceny, a zwłaszcza warszawskiej z jej wspaniałymi aktorami: Osterwą, Ćwiklińską, Węgrzynem, Frenklami, Malicką, Solskim i Jaraczem.
Uśmiech rozpromienił twarz Doroty. "Chciałabym więcej takich karnych spacerów" - powiedziała i dodała ciszej "tylko już nie z powodu Luli".
Taki był początek skierowania Doroty na dragę rozważań światopoglądowych, w wyniku których mogła dostrzec przedziwną linię "horyzontu" (gdzie ziemia styka się z niebem), tej wielkiej dziedziny moralności kształtowanej przez ludzkość, podobnie jak potężny gmach świątyni wiedzy. Ten horyzont "nieba" zaczynającego się bezwzględnie i niezaprzeczalnie na ziemi - dawał podstawę do rozumienia również i nieba "zaświatowego", w którym pełny rozkwit osiągają najpiękniejsze tęsknoty umysłu, woli i serca ludzkiego - krainy niekończącej się ewolucji ducha ludzkiego i jego serdecznych porywów oraz ledwo przeczuwanych, poprzez dzieła wielkich artystów i czyny bohaterskie, szczytowe możliwości rozwoju ducha ludzkiego.
W klasztorze "panienki" uczyły się katechizmu, historii świętej, etyki, lecz nie ukazywano zasad nauki Chrystusa w życiu. Taki "empiryzm" religijny mógłby okazać się niebezpieczny i to nie dla zasad religii chrześcijańskiej, lecz dla oceny życia społecznego, które kształtowane rzekomo w świetle wskazań chrześcijańskich od tylu już wieków, pozostało okrutne i przygniatająco niesprawiedliwe właśnie dla tych, o których Chrystus mówił, że uważa ich za braci - dla najbiedniejszych.
Poszufladkowano więc wiedzę a życiu. Na lekcji języka polskiego łezka w oku dla konającego W piwnicznej izbie dziecka proletariackiego, cicha nastrojowa zaduma nad małym Jankiem Muzykantem, któremu szumiały cmentarne brzozy, choć za życia pragnął ,tak niewiele, bo tylko małych własnych skrzypek, chwilowe zakłopotanie nad Antkiem idącym w nieznaną dragę życia wyboistym gościńcem, gdzie pod krzyżem na rozstaju zastawił łkającą matkę. Zakłopotanie, bo "oni" też coś tak głęboko przeżywają. A to ciekawe. Na religii zaś i podczas tzw. medytacji - wzniosłe zasady etyczne. Obowiązek opieki nad "biednymi dziećmi", miłość bliźniego, zdobywanie zasług w dążeniu do nieba itp.
Łączenie i zestawianie, korelacja konkretnej wiedzy o życiu na podstawie własnych przeżyć oraz literatury z zasadami etycznymi i życiowymi hasłami zasad chrześcijaństwa - to powinna być droga tworzenia światopoglądu i odnalezienia własnej drogi postępowania dla Doroty i podobnych jej trudnych dziewczynek w klasztorze.
Nie mając innych możliwości starałam się wykorzystać w tym celu moje lekcje z języka polskiego. Dorota zaczęła się zmieniać na lepsze. Przestała dokuczać koleżankom, zwłaszcza młodszym i słabszym od siebie, dla matek-staruszek była uprzedzająco grzeczna, a "służbie" (z którą w swoim czasie jadała "karne" obiady) kłaniała się skwapliwie pierwsza z serdecznym uśmiechem oraz wyrazem zakłopotania, charakterystycznym dla człowieka, gdy chce być jak najlepiej zrozumiany. Pragnąc dodać Dorocie otuchy w pracy nad sobą; wyrażałam swój szczery podziw i uznanie, ale dziewczynka przerywała mi z lekką ironią powtarzając słowa, które padły w rozmowie podczas karnego "spaceru": "Niebo trzeba tworzyć już na ziemi i to we wszystkich okolicznościach. Robię to - dodawała - ale chyba nie jestem nudna. Zbeształam dziś Izę za te grymasy na lekcjach (że jej się nie podobają książki o biednych ludziach). Wczoraj wyczyściłam sobie sama buty, bo siostrę zakonną, która miała to zrobić, boli palec. Lulę tego niezgrabiarza, uczę grać w piłkę". Uśmiechnęłam się do mojej "nawróconej" dziewczynki. Tak, o to właśnie chodzi. Wkrótce wszyscy w otoczeniu Doroty zauważyli korzystną zmianę w jej sposobie bycia. Matka-mistrzyni dziękowała mi, gdy jednak powiedziałam, jakimi drogami doszłam do tych wyników, duży znak zapytania zawisł nad stosowanymi przeze mnie metodami wychowawczymi. "Widzi pani, Dorota poprawiła się bardzo, ale zauważyłyśmy, że pani zanadto rozbudza sumienie; dziecko widzi za wiele grzechów u siebie. Czasem lepiej pozostawić je w pewnej nieświadomości".
Ach tak, myślałam z goryczą, słuszna zasada: Kto pozostał w raju dobrobytu i szczęścia na tej smutnej ziemi, nie powinien jeść z drzewa wiadomości dobrego czy złego. Tymi owocami mogą się karmić mali, Zbyszkowie z Ochoty, Wandy: i inne dzieci z piwnicznych izb w braku lepszego, konkretniejszego pożywienia.
Jednak przy końcu roku szkolnego Dorota została usunięta z zakładu, mimo że wszystkie nauczycielki stwierdziły jej grzeczne zachowanie i widoczną pracę nad sobą, dzięki czemu tę nieznośną dawniej dziewczynkę można było niejednokrotnie wskazać jako wzór. Dorota jednak pozostała sobą. Szczera i pochłonięta życiem starała się poskramiać swoje wybryki tam, gdzie mogły one wywoływać odczucie "piekła" na ziemi, sprawiać ból, upokorzenie, budzić zawiść lub wstyd. Ta jej wewnętrzna zgodność i szczerość zadecydowały o tym, że Dorota po wakacjach nie wróciła do klasztoru. A było tak: podczas codziennych 15-minutowych "medytacji", przed godziną ósmą Dorota zwykle kręciła się i przeszkadzała innym. Ale tego dnia ... był czerwiec. Wakacje zbliżały się wielkimi krokami. Dziewczynki rozmawiały całymi dniami, gdzie kto wyjeżdża. Morze, góry, namioty, plecaki, kajaki, konie pod wierzch - to była sfera aktualnych zainteresowań. Dorota, podparłszy brodę rękami, siedziała skupiona w czasie medytacji wpatrzona w twarz mistrzyni zakonnicy o bardzo miłej powierzchowności. Po medytacji, gdy dziewczynki wracały do klas, matka skinęła z uśmiechem na Dorotę. "Dziękuję ci, Doroto, że byłaś dzisiaj spokojna, ślicznie uważałaś podczas medytacji. Czy możesz powiedzieć mi, o czym myślałaś?" Dorota spłonęła rumieńcem: "Nie mogę matko, matka by się gniewała". Ale matka-mistrzyni zapewniła, że gniewać się nie będzie, więc Dorota patrząc uważnie w twarz matki powiedziała: "Myślałam o tym, w jakim kostiumie kąpielowym byłoby matce do twarzy". Śliczne oczy matki-mistrzyni nakryły się powiekami. Na twarzy odmalowało się zdumienie i jakby przykrość. Matka bez jednego słowa i spojrzenia oddaliła się. Dorota wyjechała wkrótce na wakacje. Do zakładu już nie wróciła. "Nie mogłyśmy jej więcej przyjąć, obawiałyśmy się zgorszenia dla młodszych. Była jednak bardzo zepsuta" - mówiły matki.
Myślałam potem nieraz o Dorocie i podobnych jej dziewczynkach, wędrujących z jednego klasztoru do drugiego. Myślałam słowami Konopnickiej, trawestując je dla potrzeb tych dzieci trudnych, a obdarzonych tak bogatą naturą ;,Któż tym dzieciom da trochę rzetelnej prawdy życiowej i podprowadzi cicho do cierpiącego człowieka, aby ukazać w nim brata”.
Kto potrafi ukazać wychowawcom zarówno· zakonnym, jak i świeckim, wierzącym i niewierzącym, że kraina Dobra, Radości, Prawdy i Piękna - to naturalny i swoisty świat dziecka, do którego szuka ono usilnie drogi buntując się wewnętrznie przeciw bezprawiu, jakiego dopuszczają się wobec jego dziecięcej słabości, ciągnąc je w dwie różne strony: uroków ziemskich i nieba w zaświatach. Obowiązkiem każdego wychowawcy jest ukazywanie dzieciom i młodzieży prawdy życiowej, która mówi, że dążenie do szczęścia leży w naturze człowieka, lecz zawsze należy pamiętać o tym, by nie stwarzać piekła niedoli na ziemi. Szczęścia nie można bowiem osiągnąć w oderwaniu od tych, których los postawił na naszej drodze życia.





`