Przykład 2
Potem pracowałam w przedszkolu w Warszawie na Ochocie.
Tam poznałam małego Zbyszka K. Był on w grupie 5-latków, którą prowadziła moja
przyjaciółka Halina L., ówczesna studentka na wydziale psychologii, dorabiająca
pracą w przedszkolu na utrzymanie i czesne.
Zbyszek był trudny do prowadzenia. Mały zabijaka. Z błahego powodu, a czasem bez
żadnej przyczyny wpadał w furię, bil pięściami, kopał, gryzł i szczypał każdego
kolegę, który mu się nawinął, a zachowywał się tak, jakby naśladował kogoś
atakującego. Szukając metod, które pozwoliłyby pokonać trudności, badałyśmy wraz
z wychowawczynią grupy warunki domowe Zbyszka. Okazało się, że "tata Zbyszka"
upijał się często i wtedy urządzał w domu awantury. Zbyszek nie bał się ojca.
Uwielbiał go. Ojciec nigdy nie bił syna. Całą złość wywierał na matce,
Zastępowałam kierowniczkę przedszkola, próbowałyśmy więc wraz z wychowawczynią
trafić do Zbyszka znanym chwytem pedagogicznym. "Może zaopiekujesz się Maćkiem,
patrz, jak nie może sobie poradzić. Pomóż mu" - podsuwała Hala Zbyszkowi rolę,
mającą zwrócić jego energię w pozytywnym kierunku i "wysublimować". Ale mały
dzielny Zbyszek patrzył na nieporadnego Maćka z odrazą i odpowiadał ponuro: "No,
jakbym mu pokazał, to by się aż rozleciał". I wpadał w złość.
Pozostawało tylko udanie się ze Zbyszkiem do "Poradni". Ale zanim to
uczyniłyśmy, przypadek pospieszył nam z pomocą. Do przedszkola przyprowadziła
matka nowego chłopczyka, 5-letniego Henia. Dzieci otoczyły - jak zawsze w takich
wypadkach - kręgiem rozstających się właśnie Henia i jego matkę. Widziały to
nieraz: wielkie przerażone oczy dziecka wpatrzone w powoli zachodzące łzami oczy
matki. On nie chce zostać, lecz wie, że trzeba. Mamusia mu już w domu
wytłumaczyła, niemniej rozstanie jest ciężkie. Matka szuka sprzymierzeńców dla
swego syna. Prosiła wychowawczynię o opiekę. Teraz w tej bolesnej chwili rzuca
jeszcze niespokojnym wzrokiem po zwartej gromadce dzieci i wiedziona matczyną
intuicją nachyla się ku Zbyszkowi. „O, ciebie, właśnie ciebie poproszę,
chłopaczku, ty jesteś taki duży i silny, pomagaj Heniowi we wszystkim. Nie daj
go bić nikomu". Przykucnęła przed Zbyszkiem i patrząc przez łzy w jego zdziwione
oczy zapytała:
"Prawda, dzieci, że on nie da go bić?" Dzieci zakłopotane nie odpowiadały. Były
przerażone, że płacząca matka właśnie do Zbyszka zwraca się o pomoc. Zbyszek
odpowiedział sam: "Dobrze, niech się pani nie boi, nikt go nie zbije, ja nie
dam". Matka wstała i przesławszy uśmiech synkowi wyszła.
Patrzyłyśmy z Halą na Zbyszka. Podszedł do Henia i zaprowadził go do kącika z
zabawkami. Przez kilka dni pomagał mu ubierać się w szatni, nie było "szałów";
Zbyszek wraz z Heniem poczęli się wysuwać na czoło grupy. Zbyszek wymyślał
najciekawsze zabawy. On pokazywał Heniowi, jak się ładnie je zupkę, gdzie się
chowa kocyk po odpoczynku, jak się wkłada pantofle do woreczka. Do bójki doszło
jeszcze kilka razy, ale zawsze w wypadku, gdy Zbyszek został zaczepiony - co
stwierdzały dzieci.
Analizując sytuację wychowawczą, jaka wytworzyła się w związku z "przypadkiem"
Zbyszka, wykorzystując przy tym psychologiczne wiadomości jego wychowawczyni
oraz pewne doświadczenie pedagogiczne kierowniczki przedszkola (moje),
doszłyśmy, zresztą niełatwo, do przekonania, że:
1) w swoim zachowaniu chłopiec naśladował ojca. Naśladownictwo to było bardzo
duże, ponieważ Zbyszek gorąco kochał swego tatusia;
2) przeżycia Zbyszka związane z awanturami pijanego ojca były bardzo silne.
Zbyszek rekonstruował "bijatykę" w przedszkolu budząc grozę w dziecięcym
kolektywie, który obawiając się małego, lecz groźnego zabijaki, patrzył na niego
nieufnie i jakoś bezwiednie eliminował go ze swego grona. I to był trzeci moment
"urazu" Zbyszka. Awanturował się, ponieważ nieufność dzieci drażniła go i
bolała. W chwili gdy nieoczekiwanie zwróciła się do niego matka Henia, Zbyszek
doznał swego rodzaju wstrząsu: mały Henio był bezbronny, płacząca matka smutna,
cała scena ich rozstania żywo poruszyła wszystkich. Zbyszek chciał pomóc małemu
przybyszowi. Ponadto matka Henia obdarzyła go nagle dużym zaufaniem, Zbyszek
został podniesiony na duchu, lecz wszystko znalazło się pod znakiem niepewności:
co powiedzą dzieci. Nie wiedział, że pytanie matki Henia "Prawda dzieci, że on
go obroni?" - było retoryczne.
Dobrze się stało, że dzieci zaskoczone milczały. Zbyszek mógł sam zadeklarować
swoją szczerą gotowość obrony. A potem chciał pokazać, że potrafi być opiekunem.
Ta opiekuńcza rola bardzo mu się podobała, bardziej niż bicie dzieci. Czuł
bowiem, że mimo wyróżnienia, włączył się do grupy dziecięcej.
W przypadku Zbyszka doszłyśmy do wniosku, że tego typu dzieci, których urazy
wynikają z silnych przeżyć, powodujących w następstwie ujemne zachowanie, należy
zastosować silniejsze (niż normalnie) bodźce nakłaniające do pozytywnego
postępowania. Niemałą przy tym rolę odgrywa czynnik społeczny: opinia grupy,
która może pomóc łub przeszkodzić dziecku, gdy próbuje ono, nieraz nieświadomie,
zmienić swój sposób bycia. Trafna diagnoza wychowawcy, a następnie nieustanna
czujność decydują o pomyślnym rozwoju dodatnich cech dziecka oraz umożliwiają
pokierowanie jego postępowaniem.
Doszedłszy do wniosku, iż na Zbyszka trzeba oddziaływać silniejszymi bodźcami,
wychowawczyni mobilizowała go do różnych czynności, do których uprzednio odnosił
się niechętnie. Wplatała np. daną sytuację (w której Zbyszek okazywał sprzeciw)
do barwnego, ciekawego opowiadania lub (ułożonej) bajki, w której dziecko ponosi
stratę, ponieważ nie wykonało danego polecenia. Gdy np. Zbyszek nie chciał
rzucać ogryzków i pestek do kosza, wychowawczyni opowiadała o tym, jak mały
chłopczyk (z opisu bardzo podobny do Henia) zwichnął sobie nóżkę: pośliznąwszy
się na skórce od niedojedzonego jabłka, którą rzucił nieopatrznie duży i silny
chłopiec (znowu bardzo podobny do Zbyszka). Gdy opowiadanie' było barwne i
emocjonujące, dawało pomyślne wyniki. Przeżycia Zbyszka w przedszkolu nie
pozostały bez skutków i dla domu. Matka jego z głębokim wzruszeniem i
wdzięcznością opowiadała, że Zbyszek teraz jakoś "się do niej nawrócił". "Bo
przedtem tylko ojciec i ojciec. Ani się go można było doprosić o jakąkolwiek
przysługę. Obecnie: i drzewa przyniesie z podwórza, i do sklepu chętnie
pobiegnie, a nawet czy pani da wiarę - on mnie chciał już raz bronić przed
ojcem" - łkając mówiła młoda, lecz zmaltretowana plagą pijaństwa, kobieta.
W skupieniu wysłuchałam wraz z wychowawczynią Zbyszka relacji jego matki, myśląc
o przedziwnych skojarzeniach, zahamowaniach i warunkach, w jakich dokonują się
przemiany w tak mało jeszcze znanej duszy dziecięcej. W spokojnej i pogodnej
atmosferze przedszkola, jakkolwiek w chwili pełnej napięcia, ujrzał Zbyszek w
załzawionych oczach matki Henia także i swoją matkę. Miłość tamtych dwojga
uciekających się pod jego, Zbyszkową opiekę - pozwoliła mu odczuć więzy łączące
go z własną matką i wypływające z nich obowiązki synowskie. Tego nie mógł
dostrzec uprzednio za szerokimi ramionami uwielbianego "taty", popisującego się
w domu pijacką brawurą. Przedziwne są bowiem drogi i skutki szczerej miłości i
wiary w najlepsze możliwości każdego dziecka.
Tak osiągnął Zbyszek równowagę psychiczną, pomimo ciężkich warunków domowych.