Sprawa Lebieda[30]
Kilka lat temu były rosyjski sekretarz Rady Bezpieczeństwa generał Aleksandr
Lebied zszokował opinię publiczną oświadczeniem, że rząd Rosji nie może doliczyć
się ponad stu małych głowic jądrowych (ADM - Atomic Demoltion Munitions; tzw.
"walizki jądrowe"), które zostały stworzone jeszcze za czasów Zimnej
Wojny. Lebied informację tę przedstawił w maju 1997 roku na zamkniętym posiedzeniu,
na którym uczestniczyli także przedstawiciele amerykańskiego Kongresu. Trzy
miesiące później sprawa ujrzała światło dzienne, gdy Lebied potwierdził swoje
rewelacje w wywiadzie przeprowadzonym dla magazynu 60 minut nadawanego na kanale
CBS. Początkowo Rosjanie oświadczyli, że zarzuty Lebieda są bezpodstawne, ponieważ
cała rosyjska broń atomowa jest zabezpieczona i znajduje się pod ścisłą kontrolą.
Przedstawiciele dowództwa poszli nawet dalej zaprzeczając, że broń taka w ogóle
istniała - twierdzono, że jej skonstruowanie byłoby zbyt kosztowne, a waga całego
urządzenia uniemożliwiałaby jego praktyczne zastosowanie. Wkrótce jednak tezy
Lebieda zostały poparte przez oświadczenie Aleksieja Jabłokowa, byłego doradcy
prezydenta Jelcyna, który zeznał 2 października 1997 roku przez podkomisją Kongresu,
że jest "absolutnie pewny", że wykonanie ADM zostało zlecone przez
KGB w latach siedemdziesiątych.
Skoordynowana kampania władz rosyjskich mająca na celu zdyskredytowanie Lebieda
i Jabłokowa oraz przekonanie opinii międzynarodowej, że Związek Radziecki nie
posiadał "walizek jądrowych" nie przyniosła spodziewanych efektów,
ponieważ składane oświadczenia i wyjaśnienia były często niespójne i nieścisłe.
Nie był to także pierwszy skandal związany z bezpieczeństwem postradzieckiego
arsenału walizek nuklearnych. W 1995 roku media rosyjskie informowały, że separatyści
czeczeńscy mogą być w posiadaniu tego typu broni. Natomiast w roku 1996, Centrum
Nieproliferacji Instytutu Monterey otrzymało potwierdzenie od doradcy rosyjskiego
prezydenta, że nieokreślona liczba małych bomb została skonstruowana w latach
siedemdziesiątych na potrzeby KGB. Oczywiście fakty te nie potwierdzają doniesień
Lebieda, jednak pozwalają przypuszczać, że rosyjskie władze nie są całkowicie
szczere w tym temacie.
OSKARŻENIA LEBIEDA
W wywiadzie dla programu 60 minut Lebied potwierdził, że podczas Zimnej Wojny
wytworzono głowice jądrowe niewielkich rozmiarów na potrzeby specnazu - oddziałów
specjalnych radzieckiego wywiadu wojskowego GRU (Gławnoje Razwiedywatielnoje
Uprawlenije - Główny Zarząd Wywiadowczy). Urządzenia miały zostać użyte w akcjach
dywersyjnych na dalekich tyłach wroga. Lebied oświadczył, że został poinformowany
o istnieniu tego typu broni we wrześniu 1996 roku, kiedy pełnił funkcję sekretarza
Rady Bezpieczeństwa Rosji. Według jego wiedzy, bomby takie mogły być przenoszone
w walizkach o rozmiarach 60x40x20 centymetrów. Według słów generała, urządzenia
dysponowały ładunkiem około 1 kt, były "łatwe w transporcie" i mogły
być "aktywowane przez jedną osobę". Lebied dodał, że były "idealną
bronią nuklearnego terroru". Ponieważ istniały obawy, że niektóre blokady
elektroniczne, mające nie dopuścić do nieautoryzowanego użycia, nie działały,
Lebied zarządził kompleksową inwentaryzację. Wkrótce potem (18 października
1996) został zdymisjonowany przez prezydenta Jelcyna.
Podczas wywiadu Lebied powiedział, że potrzebne jest przeprowadzenie "bardzo
szczegółowego śledztwa", ponieważ oddziały specnazu były rozlokowane wzdłuż
całej granicy ZSRR i część z walizek mogła po upadku Związku Radzieckiego pozostać
na terenie byłych republik. Lebied stwierdził, że przede wszystkim trzeba znaleźć
odpowiedź na pytanie "ile takich walizek pozostało na obszarze Rosji i
innych krajów Wspólnoty Niepodległych Państw".
REAKCJA WŁADZ: KRYTYKA I ZAPRZECZENIE
Oficjalną reakcją władz rosyjskich na rewelacje Lebieda było zaprzeczenie
wszystkiemu. 5 sierpnia 1997 roku, jeszcze przed emisją 60 minut premier Wiktor
Czernomyrdin określił twierdzenia generała jako "czysty absurd". Czernomyrdin
zapewnił, że cała rosyjska broń jądrowa jest przeliczona i znajduje się pod
kontrolą. Dodał także, że jest "całkowicie niemożliwe", aby jakakolwiek
głowica została pozostawiona w którejś z byłych republik radzieckich. Oficjalny
dziennik rządowy, Rossijskaja Gazeta, poszła nawet dalej, oświadczając, że "fantazje
takie mogą być wytworem jedynie chorej wyobraźni". 10 września 1997 Minister
Energii Atomowej zaprzeczył oświadczeniu Lebieda twierdząc, iż "rosyjski
system broni jądrowej zapewnia bezpieczne przechowywanie głowic nuklearnych
pod pełną kontrolą i sprawia, że jakikolwiek nieautoryzowany transport ich jest
niemożliwy". Rzecznik prasowy prezydenta Jelcyna - Siergiej Jastrzembski,
który odpowiedzialny był także za politykę zagraniczną pałacu prezydenckiego
zasugerował, że poprzez swoje kontrowersyjne wypowiedzi Lebied może po prostu
próbować zwrócić na siebie uwagę. "Lebied próbuje przypomnieć siebie opinii
publicznej", konkluduje Jastrzembski.
Także szereg mniej wpływowych moskiewskich autorytetów szybko zaprzeczyło rewelacją
Lebieda. W wywiadzie udzielonym agencji ITAR-TASS, dyrektor Instytutu Studiów
Strategicznych, Siergiej Oznobiszew określił zarzuty generała jako "pozbawione
logiki". Oznobiszew oświadczył, że Lebied jako dowódca wojsk spadochronowych,
"nigdy nie był zaznajomiony z sytuacją na polu broni jądrowej Związku Radzieckiego
i Rosji". Dyrektor powtórzył także często powtarzane wyjaśnienie działań
Lebieda, określając je jako "posunięcia wyłącznie polityczne", mające
na celu zwrócenie na niego uwagi.
10 września 1997 roku, dziennik Niezawismaja Gazeta zacytował anonimowe źródło
w Dowództwie Operacji Wywiadowczych GRU, które całkowicie zaprzeczyło istnieniu
"walizek zawierających urządzenie nuklearne". Informator gazety stwierdził,
że chociaż głównym zadaniem specnazu jest przeprowadzanie akcji sabotażowych,
to oddziały te nigdy nie miały wykorzystywać do tego celu broni jądrowej a wyłącznie
konwencjonalne materiały wybuchowe. "Nie jesteśmy oddziałem samobójców",
podsumował oficer. Informacje uzyskane od tajemniczego informatora nie bardzo
pasowały jednak do oficjalnego stanowiska rządu, który chociaż dementował sensacje
Lebieda, nie twierdził, że walizki atomowe nigdy nie istniały a jedynie, że
cała rosyjska broń atomowa znajduje się pod całkowitą kontrolą.
Podczas gdy oświadczenie gen. Lebieda przyjęto ze sceptycyzmem i niedowierzaniem
w Rosji, w Waszyngtonie spotkały się one z bardziej przychylnym przyjęciem.
Kongresman Curt Weldon, przewodniczący podkomisji ds. badań i rozwoju technologii
wojskowych, zauważył, że Lebied przedstawił swoje spostrzeżenia w maju 1997
roku na zamkniętym posiedzeniu z delegacją kongresmanów. Weldon argumentował,
że jeżeli Lebielowi zależało na uwadze opinii publicznej mógł już wtedy upublicznić
swoje informacje. Na wspólnym posiedzeniu Lebied poinformował delegację, że
udało mu się potwierdzić produkcję 132 urządzeń, jednak może doliczyć się tylko
48. Gdy kongresmani spytali się co się podziało z pozostałymi 84 bombami, Lebied
miał odpowiedzieć: "Nie mam pojęcia". Weldon stwierdził na łamach
The Washington Post, że nie widzi "powodów dlaczego [Lebied] miałby zmyślić
tą historię".
Na przesłuchaniu podkomisji badającej informacje Lebieda, Weldon potwierdził,
że spotkanie z generałem było inspirowane przez członków delegacji, a problem
walizek atomowych był tylko jednym z omawianych tematów. Zgodnie ze słowami
kongresmana cała sprawa ujrzała światło dzienne po publikacji sprawozdania ze
spotkania, które zostało przekazane także prasie.
Należy jednak pamiętać, że Lebied nie jest politycznym nowicjuszem - mógł więc
umyślnie upublicznić sprawę w taki sposób, zamiast po prostu wydać oświadczenie
dla prasy. Dlatego też sam Weldon nie wykluczył całkowicie możliwości politycznej
inspiracji całej sprawy. Należy pamiętać, że kongresman niejednokrotnie występował
z krytyką polityki administracji Clintona względem Rosji. Weldon uważał, że
prezydent wykorzystywał "autorytet stanowiska do stworzenia mylnego złudzenia
stabilizacji w Rosji". Krytykował także władze rosyjskie za "całkowite
zaprzeczanie faktów, co do których wiemy, że są prawdziwe". Administracja
Clintona, dla odmiany, przyjęła wręcz przeciwne stanowisko co do całej sprawy.
W oficjalnym oświadczeniu wydanym przez Departament Stanu, rzecznik James Foley
oświadczył: "Rząd Rosji zapewnił nas, że poziom kontroli nad arsenałem
nuklearnym jest wystarczający oraz, że zaangażowano właściwe siły ochrony do
zabezpieczenia tego uzbrojenia. Władze Rosji zagwarantowały nam, że nie ma powodu
do niepokoju. Wierzymy w gwarancje, jakie otrzymaliśmy".
Jak więc widać cała sprawa ogniskuje starcia polityczne zarówno w Waszyngtonie
jak i w Moskwie. To znacznie utrudnia obiektywną ocenę informacji uzyskanych
od generała Lebieda.
POMOC TOWARZYSZA BRONI?
Wkrótce udało się uzyskać częściowe potwierdzenie opowieści Lebieda. Jeden z
byłych członków Rady Bezpieczeństwa, Władymir Denisow, powiedział 13 września
agencji Interfax, że był szefem specjalnej komisji powołanej przez Lebieda do
sprawdzenia rozlokowania poradzieckich walizek jądrowych. Demisow oświadczył,
że komisja została utworzona 23 lipca 1996 w odpowiedzi na niepokojące raporty
mówiące, że separatyści czeczeńscy mogli uzyskać dostęp do tego typu broni.
Zadaniem komisji Denisowa było sprawdzenie, czy walizki znajdowały się w magazynach
rosyjskich sił zbrojnych, przesłuchanie specjalistów wyszkolonych w ich obsłudze
oraz zbadanie, czy podobne urządzenia mogą być nielegalnie zmontowane.
Do września 1996 roku, Denisow ustalił, że żadna jednostka wojsk rosyjskich
nie posiadała na uzbrojeniu walizek. Komisja doszła do wniosku, że jak większość
nuklearnych pocisków taktycznych lądowego bazowania, tak i bomby walizkowe były
składowane w jakimś centralnym magazynie. Denisow zastrzegł jednak "że
nie udało się ustalić, czy podobnie postąpiono z uzbrojeniem radzieckich oddziałów
rozmieszczonych na obszarze obecnych członków WNP". Nie ma jednak dowodów,
które pozwalałyby przypuszczać, że tak się nie stało.
Nie można traktować Denisowa jako całkowicie niezależnego źródła informacji.
Denisow był od samego początku zastępcą Lebieda, a po jego dymisji także on
odszedł ze służby. Dlatego wypowiedzi Denisowa można rozpatrywać w charakterze
próby wsparcia swojego byłego szefa.
NIEOCZEKIWANE POTWIERDZENIE
Wkrótce po oświadczeniu Lebieda, jeden z byłych doradców Jelcyna potwierdził
prawdziwość informacji generała. Aleksiej Jabłokow, były doradca ds. środowiska,
ujawnił w liście datowanym na 22 września 1997 do dziennika Nowaja Gazeta, że
spotkał naukowców, którzy zaprojektowali walizkową broń jądrową, potwierdzając
w ten sposób, że takie urządzenia istniały. W liście oraz w późniejszym wywiadzie
telewizyjnym, Jabłokow oświadczył, że uzbrojenie tego typu nie było przeznaczone
dla specnazu, tylko dla cywilnych służb specjalnych - KGB. Były doradca dodał,
że ponieważ urządzenia takie były wyposażeniem KGB, nie zostały "zinwentaryzowane
w Ministerstwie Obrony" i "mogły nie zostać wliczone w całość naszego
arsenału jądrowego". Jabłokow podkreślił, że Stany Zjednoczone zbudowały
podczas Zimnej Wojny podobną broń - określaną tam mianem "bomby plecakowej".
Oświadczenie Jabłokowa w dużej mierze potwierdza wcześniejsze zeznania Lebieda.
Jednak zauważyć można kilka nieścisłości - przede wszystkim brak zgodności co
do przeznaczenia bomb walizkowych (według Lebieda miały stanowić uzbrojenie
GRU, według Jabłokowa - KGB). Pomimo tego wypowiedzi Jabłokowa nie mogą zostać
po prostu przemilczane - brak związków z Lebiedem oraz jasnych motywów politycznych
zwiększają jedynie prawdziwość jego oświadczenia.
KAMPANIA ZAPRZECZEŃ
Dzień po ukazaniu się oświadczenia Jabłokowa, rzecznik prasowy rządu Igor Szabdurasulow
powtórzył, że informacje o niewystarczającej kontroli technologii nuklearnych
są "całkowicie bezpodstawne". Szabdurasulow powiedział, że wszystkie
materiały jądrowe znajdują się pod kontrolą wojska lub Ministerstwa Energii
Atomowej. Rzecznik zasugerował także, że osobom podnoszącym takie tematy zależy
najwidoczniej na utrudnieniu pozycji negocjacyjnej w dopiero co rozpoczętej
dziewiątej sesji komisji Gore-Czernomyrdin. Komisja ta często omawiała tematy
bezpieczeństwa jądrowego.
Prokomunistyczny dziennik Prawda opublikował 24 września artykuł podważający
prawdziwość zarzutów Lebieda i Jabłokowa. W tekście cytowano Gieorgija Kaurowa,
rzecznika Ministerstwa Energii Atomowej, który zaprzeczał twierdzeniom obyu
byłych urzędników. Kaurow przyznał, że stworzenie bomby atomowej o małych rozmiarach
jest technicznie możliwe oraz potwierdził, że w Stanach Zjednoczonych tworzono
takie urządzenia, jadnak zaprzeczył oskarżeniom Lebieda i Jabłokowa określając
je jako "obliczone na zwrócenie na nich uwagi". Kaurow określił Jabłokowa
jako "miernego specjalistę", który jest tylko "ekspertem od ssaków
morskich" i nie ma odpowiedniej wiedzy, aby wypowiadać się w temacie broni
jądrowej. Kaurow podsumował, że Jabłokow powinien "zainteresować się tym
na czy się zna - ekologią - która za jego czasów mocno podupadła".
Spośród całej fali krytyki, na uwagę zasługuje oświadczenie wydane przez Ministerstwo
Obrony, a opublikowane 25 września. Generał porucznik Igor Walynkin, szef XII
Zarządu Głównego, odpowiedzialnego za zabezpieczenie i składowanie broni jądrowej,
podjął się próby przekonania dziennikarzy o odpowiednim poziomie ochrony rosyjskiego
arsenału jądrowego. Walynkin podkreślił, że absolutnie wszystkie głowice jądrowe
wojsk rosyjskich znajdują się w magazynach XII Zarządu. Generał oświadczył,
że w związku z przemianami w Rosji oraz niestabilną sytuacją, na początku lat
dziewięćdziesiątych wszystkie taktyczne głowice nuklearne, włączając w to miny
i pociski artyleryjskie, zostały przebazowane z magazynów poszczególnych jednostek
do centralnych składów nadzorowanych przez XII Zarząd. Krok ten został podjęty,
aby zwiększyć bezpieczeństwo składowanego arsenału i uniemożliwić terrorystom
dostęp do niego.
Walynkin wyjaśnił, że centralne magazyny są chronione i nadzorowane przez specjalny
personel jego Zarządu. Wyłącznie upoważnieni oficerowie mają bezpośredni dostęp
do broni, a obecne przepisy dopuszczają przebazowanie głowic jedynie na rozkaz
dowódcy XII Zarządu, którego polecenie musi być potwierdzone przez Szefa Sztabu
Generalnego. Magazyny mogą zostać otwarte wyłącznie w obecności dowódcy danego
ośrodka i dwóch innych oficerów. Prace serwisowe przy uzbrojeniu są szczegółowo
regulowane przepisami. Według Walynkina biorąc to wszystko pod uwagę, niemożliwe
jest aby jakakolwiek głowica zniknęła bez śladu w dokumentach a pomysł, że broń
została skradziona lub zgubiona określił jako "nierealny". Generał
podkreślił, że od chwili utworzenia XII Zarządu 50 lat temu nie wydarzył się
żaden wypadek związany z radziecką czy rosyjską bronią jądrową.
Odnosząc się do tematu "bomb walizkowych", Walynkin przyznał, że jest
techniczne możliwe zbudowanie takich urządzeń. Jednocześnie zaprzeczył, aby
Związek Radziecki czy Rosja kiedykolwiek stworzyła takie uzbrojenie. Walynkin
zaznaczył, że utrzymanie takich bomb w gotowości bojowej byłoby zbyt drogim
przedsięwzięciem, ponieważ konieczna byłaby wymiana "rdzenia nuklearnego"
co trzy miesiące. Nawet Stany Zjednoczone, powiedział Walynkin, nie stać byłoby
na utrzymanie takich urządzeń. Generał podkreślił, że małe głowice jądrowe jakie
Rosja posiada - pociski artyleryjskie i miny - są przeliczone i znajdują się
pod ścisłą kontrolą, a ich "demontaż następuje zgodnie z harmonogramem".
Ich rozmiary i waga uniemożliwiają przenoszenie w "małych walizkach"
co powoduje, że ich kradzież jest mało prawdopodobna, dodał Walynkin.
Odpowiadając na oświadczenie Jabłokowa, jakoby bomby walizkowe zostały stworzone
na zamówienie KGB, Walynkin powiedział, że cała broń atomowa wytwarzana w Związku
Radzieckim a potem w Rosji była kierowana z zakładów montażowych bezpośrednio
do XII Zarządu. Generał zaznaczył, że jest niemożliwe aby stworzono specjalne
linie montażowe specjalnie na potrzeby KGB. Według Walynkina inne agencje państwowe,
jak Federalna Służba Bezpieczeństwa (następca II,IV,V i VII Wydziału KGB) czy
jednostki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie mają bezpośredniego dostępu do
broni jądrowej i pomogają jedynie w zabezpieczaniu ośrodków jej składowania.
Wkrótce po oświadczeniu Walynkina, Tatiana Samolis, rzecznik prasowy Służby
Wywiadu Zagranicznego (SVR - kolejny następca KGB, tym razem I Wydziału) zadeklarowała,
że jej agencja "nie posiada informacji" o bombach walizkowych. Władymir
Kriuczkow, były szef KGB, określił zarzuty jako "kompletny nonsens"
twierdząc, że nigdy nie było potrzeby aby KGB dysponowało bronią jądrową. Generał
porucznik Wiaczesław Romanow, szef Narodowego Centrum Redukcji Zagrożenia Nuklearnego,
powiedział, że małe bomby atomowe "to mit". Romanow, którego centrum
podlega pod Sztab Generalny i jest odpowiedzialne za monitorowanie wdrażania
postanowień układów rozbrojeniowych, dodał, że minimalna waga głowicy jądrowej
to około 200 kg. Według niego absurdem jest twierdzenie, że jedna osoba mogłaby
przenieść urządzenie do celu i je zdetonować.
Tego samego dnia Iwan Rybkin, następca Lebieda na stanowisku szefa Rady Bezpieczeństwa,
ogłosił, że w archiwach nie istnieją "żadne dokumenty" związane z
nuklearnymi walizkami. Rybkin podkreślił, iż jego biuro "nic nie wie"
o istnieniu małych głowic jądrowych, które mogłyby zostać wykorzystane przez
rosyjskie jednostki specjalne. Podczas wywiadu dla telewizji publicznej ORT
Wiktor Michajłow, minister energii atomowej, stwierdził: "Mogę jednoznacznie
powiedzieć, że [takie głowice] nigdy nie istniały". Borys Kostenko, rzecznik
prasowy FSB, podsumował przed kamerami: "Federalna Służba Bezpieczeństwa
nie dysponuje informacjami o tym, jakoby KGB dysponowało uzbrojeniem jądrowym
tego typu - to jest super małymi ładunkami w postaci skrzynek atomowych".
SZCZEROŚĆ PO ROSYJSKU
Trzeba przyznać, że chociaż władze rosyjskie robiły co mogły, aby uwiarygodnić
swoje stanowisko, pozostało wiele niewyjaśnionych kwestii. Swoista kampania
propagandowa, jaka miała miejsce, zamiast rozwiewać wątpliwości - tworzyła nowe.
Dziwi fakt, że wysocy urzędnicy i dowódcy wojskowi nie mówili jednym głosem
- różnice powstawały już przy zasadniczych kwestiach, jak np. czy w ogóle możliwa
jest budowa walizki jądrowej. Z kolei inne twierdzenia pozostawały w sprzeczności
ze stanem faktycznym. Trudno ustalić, czy wszystkie te "pomyłki" i
niedopowiedzenia to jedynie efekt niedoinformowania i niekompetencji czy zaś
próba celowego wprowadzenia w błąd. Faktem jest, że twierdzenia generała Walynkina
o olbrzymich kosztach związanych z utrzymaniem arsenału walizek jądrowych, którym
ponoć nie podołałyby nawet Stany Zjednoczone nie zgadzają się z rzeczywistością.
W USA stworzono głowicę W-54 o małej sile wybuchu i niewielkich wymiarach (więcej
o W-54). Broń ta była wykorzystywana w systemach piechoty Davy Crockett - niewielkie
rozmiary i nieduża waga (ok. 27 kg) sprawiały, że mogła ona być bez problemu
przenoszona przez jedną osobę. Istniała także specjalna wersja tej broni dostosowana
do roli "bomby walizkowej" (czy jak ją nazywano za oceanem - "bomby
plecakowej) - Mk-54. Łącznie stworzono około 300 urządzeń tego typu - miały
być one wykorzystane przez specjalne komanda US Army i marines. Jak więc widać
twierdzenia generała nie odpowiadają prawdzie - koszty utrzymania nie mogły
być tak duże, skoro Amerykanie dysponowali kilkuset bombami tego typu.
Zresztą same twierdzenie o konieczności wymiany rdzenia materiału rozszczepialnego
co trzy miesiące wydaje się niejasne. Jak przedstawiono w punkcie "bomby
walizkowe", broń tego typu korzysta zapewne z plutonu lub uranu wysokiej
jakości - okres półrozpadu każdego z tych pierwiastków wynosi wiele tysięcy
lat. Nawet tryt, który mógłby zostać użyty gdyby zrealizowano koncepcję bomby
o wzmożonej sile wybuchu, ma okres półrozpadu 12.3 lata. Nie więc widać nie
ma technicznych trudności, które wymagałyby częstych (i drogich) prac serwisowych.
Być może budowa urządzeń radzieckich w jakiś znaczący sposób odbiega od schematu
przedstawionego w punkcie"bomby walizkowe"
- jest to mało prawdopodobne, ale takiej możliwości nie można wykluczyć. Wydaje
się jednak, że nawet bardzo droga technologia, która zwiększała szanse na zwycięstwo
w czasie wojny, zostałaby zastosowana. Rosjanie przez czterdzieści lat wdrażali
bardzo kosztowne programy militarne nie bacząc na koszty - nie wiadomo więc
dlaczego w tym przypadku miałoby stać się inaczej.
Biorąc pod uwagę reakcję mediów w Rosji, tamtejszym środkom masowego przekazu
zupełnie wystarczyły oświadczenia władz - zdecydowana większość redakcji nie
zweryfikowała nawet uzyskanych informacji. Przykładem może być Komsomolskaja
prawda, która zamieściła wywiad z generałem Romanowem mówiącym, że głowica jądrowa
musi ważyć minimum 200 kg (por. "bomby walizkowe").
PODSUMOWANIE
Trudno jest ocenić prawdomówność Lebieda. Z jednej strony jego oskarżenia znajdują
potwierdzenie w wypowiedziach innych byłych wysokich urzędników rosyjskich.
Zły stan zabezpieczeń i kontroli nad bronią jądrową czy materiałami rozszczepialnymi
nie jest żadną tajemnicą, a w przeciągu kilku ostatnich lat stawał się przyczyną
kilku skandali. Z drugiej strony pod uwagę należy wziąć możliwe ambicje polityczne
generała, który może wykorzystywać te oskarżenia jako trampolinę mającą wybić
go ponownie na postument władzy. Trudno także uwierzyć, że broń będąca w gestii
GRU, jednej z najlepiej zorganizowanych formacji wojskowych na świecie, została
wykradziona w tak dużej ilości.
Nie zmienia to jednak faktu, że wszędzie tam gdzie istnieje ryzyko dostępu przez
nieuprawnione osoby do technologii tak destrukcyjnej jak broń jądrowa, należy
całą sprawę traktować poważnie i uczynić wszystko co w ludzkiej mocy, aby dogłębnie
ją wyjaśnić. Nie zapominajmy, iż terroryści już nie raz pokazywali, że łamanie
kolejnych barier okrucieństwa i brutalności nie sprawia im trudności.